Po wodzie i po lodzie

128

Miało być 16 km, a było 6!
Miało być z Wysokiej do Skoków, a skończyło się w Nadmłynie!
Tak wyglądał zimowy spływ kajakowy rzeką Małą Wełną, który w niedzielę 16 lutego zorganizował Klub Turystyki Kajakowej ZIMORODEK przy PTTK Wągrowiec.

Czy 6 km to dużo czy mało?
Odpowiedź nie jest oczywista, aby to ocenić, trzeba to przeżyć.
A więc od początku.

Do udziału w spływie zgłosiło się 12 uczestników, ale na starcie, miejskim targowisku w Skokach – pojawiło się 10. Choroba nie wybiera, dwie osoby musiały zrezygnować. Spośród śmiałków czworo to mieszkańcy gminy Skoki: Karolina Stefaniak (organizator spływu, członek PTTK Wągrowiec), Marzena Wyleżała, Hubert Czarnecki oraz burmistrz Skoków Wojciech Cibail, który objął wydarzenie patronatem. Podkreślić warto, że jeden z uczestników przyjechał do nas aż z Gliwic!

Pojechaliśmy z kajakami na miejsce startu – most na rzece Małej Wełnie w okolicach Wysokiej. I tu pojawił się pierwszy problem: zamiast rzeki zastaliśmy zamarzniętą taflę lodu, tak grubą, że przebicie jej było niemożliwe. Zapadła decyzja: jedziemy w dół rzeki do Jagniewic. Na szczęście tam nurt był wartki i wolny od lodu. Ściągamy kajaki, robimy pamiątkowe zdjęcie i ruszamy na wodę.

A na wodzie… wszystko. Zwalone drzewa? Nie zaskoczyły nas – to lubimy. Ma być trudno, bo inaczej jest nudno. Piękna zimowa sceneria, słońce, prawdziwa zima. Momentami wodę ścinał lód, ale cieńszy niż w Wysokiej – dało się go pokonać kajakiem. I tak dziesięć lodołamaczy przesuwało się w dół rzeki.

Nie lód był jednak naszym największym problemem.

Dodawał uroku, ale nie zatrzymywał. Prawdziwym wyzwaniem był niski stan wody – na wielu odcinkach kajaki osiadały na mieliźnie zbyt często. Ciągłe przepychanie się po dnie odbierało siły. Część uczestników w pewnym momencie przeniosła kajaki na łąkę, reszta walczyła z nurtem. 

Ostatecznie, około pół kilometra przed Nadmłynem, stanęliśmy przed faktem dokonanym: nie dało się płynąć, lód zrobił się za gruby. Początkowo bawiliśmy się, rzucając kotwicę i przeciągając kajaki jeden po drugim na linie. Jednak lód gęstniał, aż w końcu stało się jasne, że dalej już nie dopłyniemy. Reszta grupy skapitulowała i również wybrała holowanie kajaków po łące.

Pokonanie tych 6 km zajęło nam ponad 4 godziny. Siły zaczynały się kończyć, a przede wszystkim brakowało czasu, by zmierzyć się z kolejnym, ośmiokilometrowym odcinkiem wzdłuż stawów rybnych do Skoków, gdzie przy kościele i targowisku miało zakończyć się wydarzenie. Zbiorowa decyzja była jedna – kończymy.

Na miejsce przyjechała obsługa spływu i zabrała nas do Restauracji MORAŚ, gdzie przy ciepłej herbacie i dobrym obiedzie podsumowaliśmy to, co nas spotkało. A spotkała nas świetna przygoda! Zima była naszym sprzymierzeńcem – zabrała nam część rzeki, ale dała niezapomniane wrażenia i nauczyła pokory.

Największym przeciwnikiem okazał się niski stan wody.

Mielizny odebrały nam więcej czasu i sił, niż się spodziewaliśmy. Nawet latem nie bywało tak źle. Powodów jest wiele – brak opadów śniegu i deszczu, ogólna susza, a także stawy rybne, które po zimie pobierają wodę. Przypomnijmy – w górze rzeki, w okolicach Kiszkowa, znajduje się pierwszy kompleks stawów rybnych, kolejny w Skokach. To setki hektarów do napełnienia.

Mimo wszystko, gdy w MORASIU najedzeni i ogrzani spojrzeliśmy na siebie, wszyscy stwierdziliśmy jedno – BYŁO WARTO.

Trochę naszych zmagań z żywiołem zobaczysz na moich zdjęciach.
Do zobaczenia na wodzie!
Karolina Stefaniak