Jak nie przymierzając Poeta w „Weselu” błądzę po dudniącej muzyką Hali Gimnazjum w Skokach. Szkoda mi czasu na jedzenie choć kawiarenka otwarta non stop – popijam kawę o smaku przypalonych kasztanów. Nie notuję, wolę popatrzeć. Rozkręca się Wielki Finał Osiemnastej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Momentami mam wrażenie, że już gdzieś to widziałem: muzyka, pełno dzieci, gimnazjalistki podekscytowane i strażacy bardzo spokojni, para prowadzących, którzy im bardziej zmęczeni tym są lepsi, kankany, rock and rolle i aukcja licytacja, która skończyć się nie może… Wiem, wiem. W zeszłym roku. W Skokach… Ale to się dzieje więc nie może być że się już działo. Jest 10-ty stycznia 2010 roku, na dworze śnieg powoli odcina drogi dojazdowe…
– No to jedziemy!
Jak się czytało program na plakatach to jakby mało zapowiada: Doda? Nie ma Szymon Wydra? Też nie ma. Powiem więcej: Jerzy Owsiak? Nie ma … co z tego? Potrzebnej dawki czadu nie zabraknie. Naprawdę, choć to nie Warszawa – kto nie był jeszcze – niech żałuje.
Co mogliśmy zobaczyć?
– jak wygląda wkład przedszkolaków (artystyczny) w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy
– jak grzecznie i skromnie bawili się nasi dziadkowie : zgrabne nogi nad głową i spódnice na plecach (kankan w prezentacji grupy tanecznej „Caro”) Uczcie się wnuki!
-jak mocna muzyka i dziwny kostium zmienia akrobatyczny układ ze sportu w spektakl oglądany z zaskoczeniem i podziwem (układy akrobatyczne duetu – pary „Focus” z Warszawy.)
-jak muzyka zmienia ludzi. Lider zespołu „Świnka Halinka” z Wrocławia, który wygląda jak wygląda bo jest go więcej wszerz niż wzwyż i naprawdę dużo waży i ani się nie ma czego wstydzić ani się nie wstydzi. Najpierw transformuje się sam gdy łapie mikrofon w rękę, ma większy power sam niż ludzie razem, potem wlewa w przywielką salę żywioł rockowy w takim natężeniu że z niczego wyczarowuje przed sobą garstkę bardzo młodych ludzi w stylu punk, którzy bawią się tak, jakby nikogo nie było… Bo i nie ma (do tańca) Skąd oni się wzięli? Jakby nie patrzeć – pogo w piątkę na gimnazjalnej sali to było coś…
– jak para prowadzących, z której po cywilnemu każdy robi coś raczej zwyczajnego robi coś nadzwyczajnego Z czasem są lepsi niż wino, frenetyczni i niezmęczalni prowadzą non stop aukcję, ciągną imprezę, wszak samo się nic nie dzieje a że się dzieje to się czuje. To już profesjonal w każdym calu – wypełnić sobą wielką salę, trzymać ludzi, którzy przepływają tam i sam trzecią i szóstą godzinę podgrzewać nastroje licytujących. Jeśli ktoś nie widział jak wygląda pani Dyrektor Gminnej Biblioteki w akcji niech przyjeżdża w styczniu do Skoków. Funduję bilet w jedną stronę!
– jak wygląda to co dobrze znamy: licytacja, ta naszą lokalna specjalność. Kto nie słyszał o siedmiogodzinnej aukcji w – wybaczcie – małym przecież miasteczku ten niewiele słyszał, choć wierzę po cichu, że takich miasteczek i takich licytacji jest w Polsce w styczniu wiele. Więc mogliśmy znowu zwariować choć troszeczkę kupując rowerek z mosiądzu, który nigdzie nie pojedzie, godzinę lotu prawdziwym niespadającym samolotem, czterokilowy tort sypiący ogniem, tonę węgla do mieszkania ogrzewanego gazem i przejazd bajeczną limuzyną za dwa lata – więc choćby i po rozwodzie
Co jeszcze?
Jeszcze ulokowana w strategicznym miejscu kawiarenka – bar, po drodze z sali do śnieżycy i ze śnieżycy do sali prowadzona cały czas przez załogę Gospodyń Wiejskich z Potrzanowa. Nic nie oglądają – karmią, poją i zbierają!
Jeszcze młoda grupa z Gniezna: be-boying do wyszukanej ekstra muzyki, czyli jak ciężko trzeba pracować żeby mieć ten luz. Choć nie chce mi się wierzyć, żeby chłopcy byli ulubieńcami nauczycieli
Jeszcze – na koniec – muzyka – jak mawiają w branży – evergreen, wieczniezielona. Stary polski big bit zrobiony przez „Wędrowne Gitary” tak, że wszystko chodzi, choć sala o wpól do dziesiątej powoli pustoszeje. Chciało by się zawołać „Sixty Eight Will Never Die!” ale jeszcze mógłbym być źle zrozumiany…Sześćdziesiąte ciągle żywe!
Jeszcze dzieci – ta żywa scenografia Skockiej Orkiestry, te w pierwszych sukienkach i te z ostatnim smoczkiem, jak wróble wydziobujące confetti na środku sali, dzieci przed sceną, na zapleczu i pod nogami, nie do złapania i nie do zmęczenia. Osiemnasta Orkiestra wszystkich dzieci!
Orkiestra dzieci i dorosłych, tych do tańca i do różańca, uczniów wystrzelonych ze szkolnej codzienności w świąteczny tłum, nas wszystkich cośmy tu doszli i dojechali przez zasypany śniegiem dookolny świat, by nie oglądać życia w telewizji tylko pożyć trochę razem w tym wyjątkowym czasie.
Bo proszę Państwa tak naprawdę to dzisiaj wszyscy jesteśmy trochę wolontariuszami – z certyfikatem organizatora i bez, z identyfikatorem aż i serduszkiem na policzku też, z miotłą, chochlą, puszką, piątką do puszki, z dobrawoli i dobrych chęci
Bo to jest proszę Państwa nasze święto nieświąteczne, obywatelskie, rodzinne, demokratyczne, święto dawania i niepowszechnego w naszym pięknym kraju pozytywnego nastawienia do ludzi, święto lokalne i globalne, trochę przewrotne w zbiorowym „się nie damy” Wszak, jak powiadają, świat pogrąża się w kryzysie…
Więc Siema Skoki, ostatni ochotnicy jadą liczyć pieniądze, do tradycyjnego miejsca w Ośrodku Wychowawczym w Antoniewie (tu lokalna Orkiestra powstawała lata temu): ciężkie woreczki bilonu i ulotne papierki co cieszą najbardziej.
Wierzcie mi albo nie, ale naprawdę pieniądze same w sobie nie mają żadnej magii: to tylko brudne palce i zaczerwienione oczy, słupki cyfr, podwójne sprawdzanie i ambicja by nie pomylić się nawet o pięćdziesiąt groszy. Magia jest w gotowości ludzi by dzielić się z innymi tym, czego nigdy pewnie nie jest za dużo. W ekipie są dzieci i dorośli, liczymy i zanim policzymy już wiemy że najbardziej to można liczyć na ludzi!
P.S. Podobno gdzieś na Facebooku rozwija się akcja przeciwników Orkiestry, pewnie nawet młodych. Ja ich znam: na pewno nie mają poczucia humoru. Ten tekst i im dedykuję, z prowincji a jakże, próbując być z poważaniem
Adam Pohl